Pracownik Cegielskiego
Po długiej okupacyjnej nocy dla Polski wstaje świt. Świt, który odsłonił niewyobrażalną tragedię ludzką, ogrom zniszczeń. Odsłonił również inną Polskę, na ulicach żołnierze w mundurach obcej armii. Zakłady Hipolita Cegielskiego, ostoja polskości w czasach zaborów, teraz nazywają się Zakłady im Józefa Stalina Poznań. To nazwa, której poznaniacy nigdy nie przyjęli, dla nich to był zawsze Cegielski lub Ceglorz. Dlatego w dalszej części będę posługiwał się właśnie tą nazwą.
Na wysokich stanowiskach w urzędach są ludzie, którzy trochę lub w ogóle nie mówią po polsku. Lata pięćdziesiąte XX wieku, trwa apogeum terroru Stalinowskiego. Mimo wszystko uruchamiane są zakłady pracy, budowane szkoły, budynki użyteczności publicznej, mieszkania itp. Narasta jednak niezadowolenie w zakładach pracy, w Cegielskim likwidowana jest premia progresywna, obcinane są normy pracy, brak rytmiczności pracy. Pracownicy żądają zwrotu niesłusznie pobranego podatku w kwocie 11 mln zł, płacy za godziny nadliczbowe, poprawy BHP. Do władzy docierają sygnały o dyskusjach, masówkach, nawoływania do protestu, strajku. Władza nie bierze jednak tych sygnałów zbyt poważnie, w swej bucie nie wierzy, aby robotnik mógł wystąpić przeciwko władzy robotniczej. Wśród pracowników Ceglorza zwycięża jednak poznański porządek i dyscyplina. 25 czerwca 1956r. delegacja zakładu jedzie do Warszawy na rozmowy w spawie postulatów. 26 czerwca rano przyjęci zostają przez Centralę Związków Zawodowych, a od 13:00 – 19:00 rozmowy toczyły się w ministerstwie przemysłu maszynowego, pod przewodnictwem ministra Romana Fidelskiego. Stanisław Matyja tak wspomina te rozmowy: „ale to wszystko za łatwo nam szło, na wszystko się zgadzano”. 27 czerwca w zakładach euforia, już wiedzą, że postulaty zostały załatwione. Około 11:00 do Ceglorza przyjeżdża minister R. Fidelski ze swoją świtą i stopniowo wycofuje się ze złożonych dzień wcześniej deklaracji. Na fabrykach euforia zmienia się w rozgoryczenie. Na wieczór zaplanowano zebranie aktywu zakładowego, partyjnego, związkowego, zaproszono również delegatów, którzy byli na rozmowach w Warszawie, jednak po paru godzinach delegatów wyproszono z sali i dalej rozmowy toczyły się już bez ich udziału. 28 czerwca 1956r., godzina 6:00 rano, pracownicy nocnej i pierwszej zmiany fabryki W-3 spotykają się w hali przesuwnicy, po krótkiej dyskusji pada krótkie, ale brzemienne w skutkach słowo „WYCHODZIMY”. Otwierają się bramy fabryczne, zdezorientowani wartownicy podnoszą szlaban i kilku tysięczny tłum wylewa się na ulicę. Dochodzi do elektrowni przy bramie głównej i tam się zatrzymuje. Rozbiegają się emisariusze po pozostałych fabrykach i o dziwo nikt o nic nie pyta, pracownicy zatrzymują maszyny, opuszczają stanowiska i udają się pod elektrownię. Co znamienne, brak reakcji ze strony dozoru technicznego i aktywu partyjnego. W pewnym momencie ten kilkunastotysięczny już tłum rusza w kierunku centrum Poznania. Lotem błyskawicy obiega Poznań wiadomość, że Cegielski idzie na biały dom, jak nazywano siedzibę PZPR. Na Wildzie dołączają zakłady ZNTK i kilka mniejszych zakładów oraz mieszkańcy. Idą przez prastary Poznań, kolebkę państwowości polskiej, ulicami o obco brzmiących nazwach, Feliksa Dzierżyńskiego, Stalingradzką, Armii Czerwonej na plac Józefa Stalina. Nie grała im żadna orkiestra, za orkiestrę były robotnicze drewniaki. Stukot dziesiątków tysięcy drewniaków o bruk robił piorunujące wrażenie na uczestnikach i władzy. Przy Rynku Wildeckim protestujący dzielą się na dwie grupy: jedna ul. Przemysłową do Międzynarodowych Targów Poznańskich, aby pokazać zagranicznym wystawcom swój protest, druga przez Gwardii Ludowej. Kiedy grupy z całego Poznania docierają pod zamek, manifestacja liczy już ponad 100 tysięcy. Główne żądanie – to przyjazd na rozmowy premiera PRL, Józefa Cyrankiewicza. Wśród demonstrantów rozchodzi się plotka, że aresztowano delegatów Cegielskiego. Pada hasło „idziemy na młyn” (więzienie na ul Młyńskiej), tam udaje się grupa osób i po sforsowaniu bramy odbiera strażnikom broń i uwalnia więźniów. Inna grupa udaje się w kierunku ul. Kochanowskiego, gdzie znajdował się znienawidzony Urząd Bezpieczeństwa. Godzina 10:40, z drugiego piętra UB podają pierwsze strzały w kierunku protestujących. Inicjatorzy protestu nie panują już nad tłumem, podobnie jak władza, która wysyła przeciwko własnym obywatelom wojsko, czołgi, wozy pancerne, samoloty. Nikt już z nikim nie rozmawia, padają zabici i ranni. Z pobliskiego szpitala im. Raszei wychodzą pielęgniarki i sanitariuszki, które nie bacząc na niebezpieczeństwo niosą pomoc opatrując rannych. Godzina 11:30, padają pierwsze strzały manifestantów w kierunku budynku UB. Jest odpowiedz premiera o rozmowach z demonstrantami „Przed godziną – tak, teraz już – nie, teraz głos ma wojsko”. I rzeczywiście wojsko obstawia strategiczne punkty miasta. Trwają rabunki, pobicia, samosądy, napady na posterunki MO w celu zdobycia broni i amunicji. Żołnierze którzy bratają się z manifestantami, odsyłani są na Ławicę, ich los do dzisiaj jest nieznany. W godzinach popołudniowych rozpoczyna się pacyfikacja miasta. Oficjalny bilans to 74 osoby zabite i około 550 rannych. Znamienna jest wypowiedz po wypadkach poznańskich, premiera Józefa Cyrankiewicza „Kto poniesie rękę na władzę ludową, niech będzie pewien, że mu władza tę rękę odrąbie” Dziś w 60 rocznicę, czcimy tych bohaterów, którzy wyszli na ulice Poznania w słusznej, świętej sprawie, o wolność, chleb i godność. W 1956 roku, warchoły, wichrzyciele, prowokatorzy, chuligani, dziś Powstańcy Poznańskiego Czerwca.
3 lipca rozpoczęto w Cegielskim wypłatę, niesłusznie potrąconego podatku od wynagrodzeń.
10 lipca część załogi HCP otrzymała, podwyżkę płac.
Listopad 1956 r. wraca stara nazwa, Zakłady Przemysłu Metalowego Hipolit Cegielski Poznań, po prostu HCP.