Niestety, jako dzieciak często bywałem spóźniony – na szczęście nie w rozwoju, ale z powodu fatalnego braku poczucia upływającego czasu – we wszystkich innych dziedzinach życia. Owocowało to częstymi wymówkami, a nawet jak w przypadku szkoły – karceniem przy pomocy linijki, czy innymi, fizycznymi i psychicznymi represjami. Nie dziwota zatem, że kiedy pod koniec szkoły podstawowej miałem wybrać sobie szkołę średnią, nie kierowałem się ewentualnymi zainteresowaniami, ale raczej odległością szkoły, tzn. żeby było blisko (mieszkałem na Drukarskiej, czyli dzisiaj Wybickiego), a co za tym idzie, żeby się nie spóźniać. Ponieważ 5-tka, najbliższe wildeckie liceum przy ul. Przemysłowej było tylko dla dziewczyn, wybór padł na „taborówę”, tzn. Technikum Budowy Taboru Kolejowego przy zakładach „Zispo” (późniejsze HCP), dokąd udali się również niektórzy moi szkolni koledzy. I aczkolwiek z trudem odróżniałem tabor kolejowy od cygańskiego, do tego właśnie technikum, znowu w ostatniej chwili, złożyłem swoje podanie. Z tej właśnie „uczelni” otrzymałem listem poleconym zawiadomienie, że mam się zgłosić na egzamin wstępny, w dniu 28 czerwca 1956r o godz. 8:00.
Zawsze wydawało mi się, że dzień ten wrył mi się głęboko w pamięć i to nie tylko że przyszło mi tego dnia zdawać mój pierwszy w życiu prawdziwy egzamin, ale głównie z racji wydarzeń, których byłem przypadkowym, postronnym świadkiem, a które miały wstrząsnąć moim miastem, ale również całą Polską i odbić się głośnym echem w świecie. Teraz jednak, kiedy usiłuję przypomnieć sobie i usystematyzować ciąg wydarzeń tamtych dni, trudno mi powiązać je w logiczną, chronologiczną i spójną całość. Niektóre obrazy pamiętam jakby to było wczoraj, inne uległy już znacznemu zatarciu, jeszcze inne, które zdawałoby się, że są doskonale zapamiętane, miały zupełnie inny kształt, czego dowiedziałem się dopiero po latach z różnych opracowań. Zostały w mej pamięci tylko luźne obrazy, jakbyśmy dziś powiedzieli „klipy” filmowe, pokazujące co prawda bardzo wyraźnie, ale niestety, tylko fragmentarycznie moje przeżycia w tamtych dniach. W takiej też formie zapamiętanych obrazów postanowiłem przedstawić moje wspomnienia.
Obraz 1
Młodsi bracia mają już wakacje, więc pojechali z macochą na wieś, ojciec poszedł do pracy, pozostałem sam z babcią. Budzi mnie ona w ostatniej chwili, więc szybkie mycie, jakieś śniadanie w biegu, gazem! gazem! na łeb, na szyję, z naszego 4-tego piętra na Drukarskiej – wybiegam na ulicę, z zamiarem skorzystania z tramwaju, którego przystanek, na szczęście jest tuż za rogiem i… zaskoczenie! Środkiem „Dzierżyny” (dziś 28 Czerwca 1956r) przesuwa się z szurgotem robociarskich buciorów szaro-niebieski tłum, ubrany w fabryczne kombinezony. Niesamowita jest ta ograniczona gama odgłosów – żadnych okrzyków, śpiewów, nie słychać też codziennych odgłosów miasta – skrzypienia tramwajów czy stukotu końskich kopyt… Żadnych transparentów, kwiatów, chorągwi, gołąbków pokoju – jakże inny ten pochód od znanych mi już, pochodów 1-szo majowych. Słyszę od przechodniów słowo „strajk”, więc nie widząc szans na bimbę ruszam pod prąd pochodu, w stronę szkoły, mieszczącej się w budynku dyrekcji „Zispo”. Pochód rzednie, w okolicach bramy głównej zakładów idą już tylko luźne grupki. Z portretu otoczonego żarówkami, stojącego na rogu budynku szkolnej auli szkoły (późniejszego Klubu Zakładowego) odchodzącej manifestacji przygląda się, zdaje się zaciekawiony, ówczesny patron zakładów, J. W. Stalin.
Obraz 2
Wracam z egzaminu i idę „Dzierżyną” w kierunku Rynku Wildeckiego, może spotkam kolegów, którzy zdawali do innych szkół? Przed ul. Jerzego jakieś zamieszanie, ludzie smyrgają do bram, na ulicy leżą jakieś pakunki, siatki, a nawet torebki. Stoję oniemiały. Środkiem ulicy zawadiacko kroczy sobie trzech wesołych, według mnie dorosłych, bo może 17-to, a może 19-to letnich mężczyzn, uzbrojonych w pistolet, wiatrówkę i pepeszę. Broń palna to broń „zdobyczna”, uzyskana na pobliskim, znajdującym się na ul. Krzyżowej, komisariacie MO (a Milicji wtedy w ogóle nie było widać…). Po chwili z bram zaczynają wyłaniać się ludzie, zbierają te swoje porzucone manatki. W oddali, gdzieś „w mieście” słychać pojedyncze wystrzały. Pod wieczór siedzimy, dzieciaki z obu stron ulicy, zawieszając dawne antagonizmy, na schodach, przed jedną z bram. Omawiamy wydarzenia, co kto widział, a częściej co kto słyszał i co to jest ten „strajk”, bowiem uczono nas jedynie o strajkach w kapitalizmie. Z kim i o co walczą powstańcy? A strzelanina rozwija się coraz bardziej – słychać już całe serie z broni maszynowej, pojedyncze strzały i jakieś wybuchy. Nad miastem krąży samolot – słychać jego natrętne brzęczenie.
Ojciec zostawił gdzieś w bocznej uliczce swoją pekaesowską ciężarówkę. Wraca do domu, coś zjadamy i idziemy spać. W nocy budzi nas hałas czołgowych gąsienic – wydaje nam się, że jadą od strony Dębca. Dopiero kolejnego dnia, kiedy udałem się na dalszy ciąg egzaminu stwierdziłem, że było odwrotnie: czołgi jechały w kierunku „Ceglarza”, a żołnierze zajęli zakład i okopali się tuż za betonowym płotem. Tej nocy już prawie nie śpimy…
Obraz 3
Następnego dnia, po powrocie ze szkoły z egzaminu, zjadamy z ojcem po pajdzie świeżutkiego chleba, który został jakoś przez niego zdobyty (dzielni piekarze, mimo trwającej w nocy strzelaniny, postarali się, by niepokorne miasto miało chociaż chleb powszedni) i wychodzimy „do miasta”, skąd ciągle jeszcze słychać pojedyncze strzały. Po przejściu Wierzbięcicami do Śródmieścia zatrzymujemy się, tak jak większość przechodniów, przed Zamkiem. Na maszcie zamkowej wieży powiewa wielka, może kilkunastometrowa, biało-czerwona flaga… Nie sposób przejść obojętnie, ta jedyna w polu widzenia flaga budzi jakieś dziwne, podniosłe uczucia.
Obraz 4
Ruszamy w kierunku Mostu Uniwersyteckiego. Pomiędzy budynkami Wyższej Szkoły Muzycznej a Uniwersytetu leży przewrócony na bok wagon tramwajowy. Służył on jako osłona tym, którzy atakowali znajdującą się w budynku uniwersyteckim Komendę Miejską MO. Przechodzimy przez skrzyżowanie za mostem, i skręcamy w ul. Roosevelta, w kierunku Jeżyc. Nagle, gdy jesteśmy na wysokości ul. Słowackiego, odzywa się bardzo blisko, jakby z dachu budynku, seria z broni maszynowej. Odruchowo, wraz z przypadkowym przechodniem chowamy się za drzewo, w 3-osobowym rządku. Sytuacja jest niepewna, więc ojciec rezygnuje z zamiaru pójścia na Kochanowskiego i ostrożnie, za osłoną stojących tutaj tramwajów, wycofujemy się. Kiedy znowu jesteśmy przy przewróconym tramwaju-barykadą, dobiega nas, od strony Kaponiery, grzechot czołgowych gąsienic. Wszyscy przechodnie i my również, skaczemy na łeb, na szyję w dół, z poziomu ulicy, w kierunku znajdującego się przy Szkole Muzycznej kiosku „Równości”. Leżymy w krzakach i ostrożnie, z dołu, przyglądamy się przejeżdżającemu górą T-34. „To nie powstańcy, nie ma flagi” stwierdza jakiś przygodny „znawca”. Widok czołgu skutecznie gasi naszą chęć oglądania wydarzeń z bliska – wracamy na Wildę.
Obraz 5
Jeżdżący ulicami miasta samochód z megafonami wzywa wszystkich pracowników do podjęcia pracy, obiecując brak konsekwencji. Ojciec uruchamia zatem swoją ciężarówkę „Star 20” i wraca do bazy na Traugutta. Kręcę się trochę po okolicy, ale wszędzie natykam się na budzące respekt czołgi, które zabezpieczają newralgiczne punkty miasta. Jeden stoi całkiem blisko, na skrzyżowaniu Przemysłowej i Roboczej, przed ZNTK. W polu ostrzału ma 4 odcinki ulic – oprócz Przemysłowej w obie strony, to jeszcze Roboczą i Czesława.
Obraz 6 i ostatni
Kolejnego dnia dowiaduję się, że zdałem egzaminy i zostałem przyjęty do szkoły. Postanawiam zatem też rozpocząć wakacje i śladem moich braci udać się na wieś. Szykuję zatem mój rower o adekwatnej nazwie „Bauer” i z duszą na ramieniu, przez Górczyn, wyruszam w podróż, aż za Śmigiel. Ku memu zaskoczeniu nie ma już żadnych czołgów na rogatkach, czy innych form kontroli. Zatrzymuję się na chwilę i przyglądam się pozostawianemu miastu. Jest piękna, lipcowa pogoda, żadnych śladów niedawnego paroksyzmu gniewu – czuję się jak w świecie nierealnym, jak gdyby ostatnie dni tylko mi się przyśniły… Ale już za kilka miesięcy, w październiku, okaże się, że to nie był sen, ale jakże brzemienna w skutki, rzeczywistość.
PS. Wtedy, 60 lat temu, nie było możliwości takiego dokumentowania wydarzeń jak dzisiaj, kiedy wystarczy ot, kieszonkowy telefon. Nie było nie tylko takich telefonów, ale cała, popularna dzisiaj elektronika była niewyobrażalna. Ba, zwykły aparat fotograficzny był marzeniem. Jedynym zatem obrazem z tamtych czasów jaki posiadam jest załączone zdjęcie, przedstawiające wspominanych moich ojca i braci, na Placu Stalina (Mickiewicza), na kilka tygodni przed Czerwcem.